ARCHIWUM

Wywiad z Ojcem
Leonem Knabitem


W niedzielę, 27 maja, mieliśmy przyjemność spotkać się ponownie w opactwie tynieckim z Ojcem Leonem Knabitem. Wręczyliśmy mu plakaty kampanii oraz pamiątkowe zdjęcia i korzystając z okazji, poprosiliśmy o udzielenie krótkiego wywiadu. Oto, co powiedział nam Ojciec Leon:

Anna Rościszewska: Przede wszystkim chcielibyśmy zapytać, dlaczego Ojciec zdecydował się wziąć udział w kampanii, która zachęca do adopcji, do przygarniania zwierząt ze schroniska.

O. Leon: Wprawdzie nie jestem franciszkaninem, ale każdy uczciwy zakonnik, który stara się kochać Pana Boga, wie, że wszystko, co Pan Bóg stworzył, jest dobre i życzliwość, miłość do ludzi przekłada się na życzliwość do zwierząt i wzajemnie: ludzie, którzy lubią zwierzęta na ogół lubią też i ludzi. Są wyjątki, wiemy, że były wypaczenia raczej, kiedy kaci nazistowscy czy inni hodowali sobie zwierzaki. Ale na ogół było tak, że na zwierzętach uczono się okrucieństwa do ludzi. Więc jeśli my uczymy od najmłodszych lat dzieci a potem starszych dobroci do zwierząt, troski, dobrej miłości, nie zwariowanej, bo to też nie o to chodzi, to poprawiamy stosunki międzyludzkie i to jest taka ekologia w dobrym wydaniu, nie wariacka (śmiech).

A.R.: No, właśnie, a propos edukacji: wiele osób ubolewa nad tym, że kapłani w swoich kontaktach z wiernymi nie poruszają kwestii właściwego stosunku do zwierząt. Czy Ojciec uważa, że należałoby coś w tym względzie zmienić, czy dałoby się?

O.L.: Tak, wydaje mi, że przy okazji św. Franciszka to rzeczywiście prawie wszędzie się o tym mówi, ale to taki jeden dzień w roku, podobnie jak przy okazji Dnia Kobiet, mówi się o życzliwości do kobiet, a potem jest rozmaicie. Ale można by uczulić, bo tak na ogół więcej porusza się te tematy, kiedy się zjawi coś niedobrego, jakieś okrucieństwo w stosunku do zwierzęcia, no to wtedy i ksiądz zabiera głos. Natomiast tak normalnie, to rzeczywiście za mało. Ale może tego rodzaju właśnie nasza akcja, Państwa akcja, to jest taki kamyczek, który wrzucamy do tego ogródka; rzuć kamieniem, zawsze w kogoś trafisz. Na szczęście wielu księży i sióstr zakonnych też ma stworzenia i tam one zwykle mają się dobrze. Także to jest też jakiś znak, jeśli ksiądz potrafi z psem wyjść na spacer, pies jest zadbany, przyjazny, no to wtedy jest sytuacja, sam przykład, nie musimy dużo mówić.

A.R.: Wiemy, że tutaj w klasztorze nie ma na stałe żadnych zwierząt.

O.L.: W tej chwili nie ma zwierząt. A były: to były zwierzęta i te użytkowe. Koty gdzieś się kręcą i nawet są szanowane i karmione tam gdzie potrzeba.

A.R.: Czy w takim razie Ojciec ma jakąś okazję do spotkań ze zwierzętami, które tak lubi?

O.L.: Niewielką okazję tutaj na miejscu. Koty są dosyć dzikie i tylko do tych osób, które je karmią, przylatują. Jeden czy dwa są oswojone i dają się pogłaskać (śmiech), a reszta patrzy. Ale jest ważne, żeby ich nie straszyć, sam sposób podejścia, przejścia koło zwierzęcia, nawet jeśli zwierzę jest nieufne, świadczy o tym, że nie mamy złych zamiarów. A jeśli się zwierzę drażni… dzieci to rozumieją: kiedyś słyszałem, jak dziecko powiedziało ładnie, kiedy mówiło o swoich złych sprawach czy o grzechach, powiedziało: „Patrzyłem brzydko na kota.” Pomyślałem sobie, że dziecię jest uwrażliwione i jak tak będzie uczone, to na pewno się to przypomni w przyszłości.

A.R.: Chciałam jeszcze zadać pytanie: czy Ojciec ma jakieś wspomnienia z dzieciństwa, z domu rodzinnego, związane właśnie ze zwierzakami?

O.L.: U nas w domu właśnie nie było zwierząt, mieszkaliśmy zawsze na komornym, jako lokatorzy i trudno było tam, w tych warunkach utrzymywać psa czy kota. W podwórku była taka Leda, która była taka właśnie „międzynarodowa,” taki kundel, bardzo sympatyczny. Ona była głaskana i lubiana przez wszystkich, ale nie była specjalnie w naszym domu. A poza tym to taka sympatia platoniczna nieszkodzenia, a gdzie się da, przypominania, zwłaszcza dzieciom, które uczę; ten temat był często poruszany.

A.R.: Dziękujemy serdecznie za rozmowę.